niedziela, 27 kwietnia 2014

[05.] Pomoc wroga.

"Jeśli znowu się poruszysz, 
spiorę cię na kwaśne jabłko."


Gdy był już w drzwiach, zatrzymał go ledwo słyszalny szept:
- Zostań.
Hermiona potrzebowała kogoś przy sobie. Tak po prostu, żeby był. Mimo, że to był jej największy wróg, którego darzyła ogromną nienawiścią. Bała się zostać sama. Bała się, że ten koszmar wróci. Po jej twarzy nadal spływały litry łez, ponieważ nie potrafiła tego powstrzymać. Nie chciała, żeby akurat on z nią został. Przecież to Ślizgon. 
Draco stanął jak wryty. Nie spodziewał się, że usłyszy takie słowa od Gryfonki. Przecież to jej wróg. Ona nie powinna tak mówić. Cholera. Powoli odwrócił się i spostrzegł, że Granger utkwiła w nim swój smutny wzrok. Nie powinien postawić tego kroku. Nie powinien, mimo to zrobił go. A potem kolejny, i kolejny. Zawahał się, gdy stanął przy łóżku. Mrużąc oczy, zapytał:
- Po co?
Nastała cisza. Hermiona spuściła wzrok na swoje dłonie, które zaciskały nerwowo pościel. Kilka razy otwarła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Kolejne łzy spłynęły po jej twarzy.
- Nie chcę zostać sama. - powiedziała cicho, przerywając ciszę, która trwała zaledwie chwilę, choć wydawała się wiecznością.
Dracona zaskoczyło to bardzo, a na jego twarzy pojawił się szok. Powieki, które nocą okrywały szare tęczówki, teraz otworzyły się bardziej niż zwykle, a zazwyczaj drwiące wargi rozchyliły się lekko. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, więc szybko przybrał typową dla niego maskę obojętności. Wyprostował się sztywno i głosem pełnym nienawiści powiedział:
- Szlamy na to zasługują.
Odwrócił się szybko i nie zastanawiając się zbyt długo, wyszedł z pokoju, zatrzaskując z łoskotem drzwi.
Hermiona skrzywiła się nieznacznie, słysząc ten huk. Jej wzrok nadal był utkwiony w miejscu, gdzie zniknął Ślizgon. Myślała, że zostanie. Miała głupią nadzieję, że jej nie zostawi. Jaka była naiwna. Przecież to Malfoy, uczeń domu Slytherina. Takie osoby nie okazują żadnych uczuć, szczególnie tych dobrych. Przeniosła wzrok na okno, chcąc ponownie zobaczyć księżyc, lecz przeszkodziły jej tym strugi deszczu, pojawiające się na szybie. Nawet nie usłyszała, kiedy zaczęło padać. Położyła się i utkwiła swoje spojrzenie na nieskazitelnie białym suficie. Nawet niebo płakało razem z nią. Szykowała się bezsenna noc.


***

Kolejny dzień przyniósł mgłę, deszcz i wiatr, który szalał na błoniach, próbując dostać się do zamku. Czasami przedarł się do środka, gdy przemarznięci uczniowie wracali szybko z zajęć zielarstwa, marząc tylko o cieple.
W dormitorium na czwartym piętrze panowała niczym nie zmącona cisza. Draco z samego rana poszedł na zajęcia. Słyszała każdy jego krok, odgłos szumiącej wody, ale nie wyszła ze swojej sypialni. Nie chciała go spotkać. Nie po tym, jak okazała swoją słabość. Nie po tym, jak on odrzucił jej prośbę.
Słońce nieudolnie przedzierało się przez zbiorowisko ogromnych, ciężkich chmur. Ciche bębnienie kropli deszczu uspokajało myśli Gryfonki. Wyciszyła się, zebrała myśli. Spojrzała na kawałek pergaminu, który trzymała w ręku. Był to list, który miała zamiar wysłać rodzicom jak najszybciej. Chciała wiedzieć, czy wszystko z nimi w porządku. Przeczytała jeszcze raz, sprawdzając czy jest poprawny.


Kochani Mamo i Tato!
U mnie wszystko w porządku. Czas szybko mija, ponieważ mamy już mnóstwo prac i referatów do odrobienia. Nauczyciele ciągle nam przypominają o tegorocznych egzaminach, jakbyśmy nie byli tego świadomi. Przecież doskonale wiemy, że od tego zależy nasza kariera. No, może nie wszyscy wiedzą. Zdarzają się takie przypadki...
 U rudzielców i Harry'ego też wszystko dobrze. Przesyłają pozdrowienia.
A co u Was? Jak się czujecie? Opiszcie wszystko i szybko, bo jestem strasznie ciekawa.

Kocham Was mocno,
Hermiona

Nagięła ciut prawdę, ale nie czuła się z tym źle. To dla ich dobra. Zbyt by się martwili. Nie wspomniała również o swoim nowym współlokatorze, ponieważ nie chciała ich zbyt martwić. Opowiadała im wcześniej o wojnie, przetrzymywaniu jej w dworze Malfoya, więc byliby bardzo zatroskani. Tata, bo ciągle jest jego małą księżniczką, a mama, bo... mamy zawsze ciągle się martwią. Spojrzała na zegarek, na którym właśnie wybiło południe. Swoje kroki skierowała ku wyjściu, by następnie udać się do sowiarni.
Jesień w tym roku była wyjątkowo ciepła, mimo to zdarzały się takie dni jak te. Szatynką wstrząsnął dreszcz, gdy znalazła się na korytarzu na czwartym piętrze. Było tutaj zimnej niż w jej dormitorium, gdzie pomieszczenia ogrzewał marmurowy kominek. Ruszyła, pogrążając się w myślach, jednak wybierając dobrą drogę, ponieważ znała już ten zamek prawie tak jak własną kieszeń. Prawie, ponieważ Hogwart skrywał mnóstwo wszelakich pokoi, pomieszczeń, skrytek i tym podobnych.
Wróciła myślami do dzisiejszej nocy i skrzywiła się lekko. Słowa Malfoya nie zabolały jej, wręcz przeciwnie. To przezwisko przestało na nią działać. Zwykłe ''szlama'' nie sprawi już, że przepłacze kilka dni, jak w drugiej klasie. Teraz jest na to odporna. Jednak ten sen nie dawał jej spokoju. Zazwyczaj nie pamiętała żadnego ze swoich snów, a tu nagle jej mózg wyskakuje z takim czymś. Musi się pozbierać. Miała nadzieję, że Ron jej w tym pomoże. Nie wiedziała jednak, jak bardzo się myliła.
Weszła do okrągłego pomieszczenia, znajdującego się w Wieży Zachodniej. Powitał ją zimny wiatr, który hulał beztrosko po wnętrzu, ze względu na brak okien, by sowy mogły bez problemu wylatywać i wlatywać do tymczasowych mieszkań. Stąpając powoli po podłodze, przykrytej słomą, by nie wdepnąć w odchody, podeszła po zwykłej, szkolnej płomykówki. Sowa od razu zrozumiała, o co jej chodzi. Sfrunęła na ramię Hermiony i wyciągnęła nóżkę, by ta mogła przywiązać list. Gdy kasztanowłosa już się z tym uporała, zwierzę odbiło się od jej ciała, wbijając jej przy tym lekko swoje pazury i wyleciało przez okno, łopocząc skrzydłami. Szatynka podeszła do okna i otuliła się ramionami. Wpatrywała się w malutką sówkę, która w krótkim czasie stała się ciemnobrązową plamą na szarym niebie, a potem znikła całkowicie. Wyrwała się z otępienia, gdy przeleciała jej nad głową ogromna sowa. Odwróciła się powoli i skierowała ku wyjściu z sowiarni. Ostrożnie zeszła ze schodów, ponieważ były one one dość strome, więc o upadek nie było trudno. Dopiero przy ostatnim, kamiennym stopniu zauważyła, że jej zęby stukają o siebie tak głośno, że można było ją usłyszeć w Wielkiej Sali. Zaskoczyło ją to, że nie zaobserwowała tego wcześniej. Wróciła szybkim krokiem do swojego dormitorium i pierwsze, co uczyniła wchodząc, to spojrzała na zegarek, który stał na kominku. Była 15.06. Napisała na skrawku pergaminu do Rona, by ten do niej przyszedł. Specjalnym zaklęciem wysłała to do niego, po czym zamknęła się w swojej sypialni. Położyła się na pościeli w kolorze zgaszonego pomarańczu i założyła ręce pod głowę. Wpatrywanie się w biały sufit może nie było zbyt interesującym zajęciem, ale z braku pomysłów zdecydowała się na to. Pogrążyła się w melancholijnej ciszy i skupiła na cichym, regularnym bębnieniu mżawki o szyby starych okien. Po dłuższej chwili jej czekoladowe oczy zostały przykryte niepomalowanymi powiekami, a oddech stał się spokojniejszy i miarowy. Powoli oddalała się w krainę Morfeusza, gdy nagle usłyszała głośny huk. Zerwała się szybko z łóżka z różdżką w dłoni i zwróciła się w stronę drzwi. Odetchnęła z ulgą, gdy jej oczom ukazał się Ron. Tylko on, całe szczęście. Wypuściła powietrze z policzków i opadła na łóżko.
- Jejku, Ron, nie strasz mnie tak. Myślałam, że to ktoś... - zaczęła.
- Ktoś inny, tak? Spodziewałaś się jeszcze kogoś tutaj? - przerwał jej Ron z nutą zazdrości w głosie. 
- Nie, kochanie. - westchnęła i potarła dłonią czoło. - Przestań wszystko wyolbrzymiać. Przecież wiesz, że jestem z tobą.
Weasley burknął tylko coś niezrozumiałego i założył ręce na piersi.
- Czemu chciałaś mnie widzieć? Akurat mieliśmy rozgrywać ważną partię szachów - popatrzył na nią zirytowany.
Hermiona spojrzała się na niego z niedowierzaniem. Od kiedy szachy są ważniejsze od własnej dziewczyny? Ach, no tak. Zapomniała, że Ron zawsze nie potrafił rozdzielić hobby od jej osoby. Czasami zdarzało się, że nie przychodził na umówione spotkanie, bo grał w gargulki lub eksplodującego durnia. To było okropne. Szatynka usiadła po turecku na łóżku i owinęła się szczelnie pościelą. Miała zamiar opowiedzieć mu o swoim śnie, o tym, co czuła. Nabrała powietrza i podniosła głowę, spoglądając na niego, ale żadne słowo nie wyszło z jej otwartych ust.
- No szybciej - ponaglił ją Weasley.
- Będziesz tak stał? - irytowało ją to. Nie mogła zebrać myśli.
- Taki mam zamiar.
Hermiona tylko westchnęła ciężko i spuściła swój wzrok na pościel. Zaczęła skubać jej kawałek.
- No bo chodzi o to... wiesz, to takie dziwne - zaczęła. Zaśmiała się cicho i sztucznie. - Nie wiem jak ci to powiedzieć... Możesz przestać, do cholery? - warknęła, ponieważ mechaniczny stukot jego butów przeszkadzał jej w mówieniu.
- Nie mogę, bo umówiłem się z Harrym na te szachy, a ty nie dość, że mnie tu ściągasz, to jeszcze nie możesz wybełkotać, co ci jest - warknął.
- Mógłbyś chociaż usiąść i przestać przejmować się swoimi cholernymi szachami? - zaczynał jej już działać na nerwy, ponieważ nigdy nie potrafił wysłuchać drugiego człowieka. Nigdy.
- Postoję. Mów, przecież mam dla ciebie czas.
Hermiona odetchnęła głęboko. Najpierw gada, że mu się śpieszy, ale jednak ma dla niej czas. O co chodzi? Niech się w końcu zdecyduje, co czuje, bo ona już się gubi. Powoli ma wszystkiego dość; tego związku, jego wybuchów zazdrości. Gdy się już uspokoiła, zaczęła mówić:
- No bo wiesz... wczoraj... się coś wydarzyło. I ja czuję się z tym... okropnie. I... bardzo się martwię, że się coś stanie przez to.
- Co?! Czyli kogoś masz już na boku, tak? Wiedziałem! Ja ci już nie wystarczam?! Tak myślałem, że to o to chodzi, bo byłaś teraz jakaś inna! Wiedziałem! 
- Co? Co ty pieprzysz, Ron? Nie to chodzi.
- Jasne, bo ci uwierzę - zaśmiał się histerycznie.
Gryfonka nie wierzyła własnym uszom. Jak on śmie zarzucać jej zdradę? Przecież to jest najgorsze, co można zrobić człowiekowi; tego nie da się opisać, jak to boli, jak się po tym cierpi. A on jej wmawia, że ma kogoś innego. Chyba mu słońce nieźle przygrzało, naprawdę. Zabrakło jej słów.
- Ron, nie mam niko... 
- Przestań wciskać mi jakieś bajki, dobra? Wiem, ze kogoś masz! Widzę to!
Gdy już otwierała usta, by mu się odgryźć, to w drzwiach pojawił się Draco. Oparł się o framugę i sapał, jakby sprintem przebył długi odcinek drogi. Jego szmaragdowo-srebrny krawat był poluzowany i wisiał krzywo na szyi. Włosy miał w większym nieładzie niż zwykle i wyglądał przez to bardziej pociągająco. Jego zapewne droga koszula była odpięta i odsłaniała perfekcyjnie wyrzeźbioną klatkę piersiową i brzuch. Hermiona otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Nie sądziła, że Ślizgon jest aż tak przystojny.
- Geangetegwczoranibyo - wybełkotał. Był pijany. Nawet nie zauważył, że Weasley jest w pokoju.
- Co? - spytała Hermiona, unosząc brew do góry. Nie zwracała już uwagi na Rona, który stał obok niej z założonymi rękami na piersi i patrzył na tę dwójkę.
Malfoy westchnął zrezygnowany i chwiejnym krokiem wszedł do jej sypialni. Skierował się w stronę Gryfonki i podszedł do niej na niebezpiecznie bliską odległość.
- Granger - rzekł, a z jego ust wydobył się oddech, który w głównej mierze składał się z alkoholu.
- Malfoy, śmierdzisz - powiedziała Hermiona, skrzywiając się z niesmakiem. Oparła dłonie na jego piersi i odsunęła na bezpieczną odległość.
- Może lubię, nie zabronisz.
Szatynka parsknęła śmiechem, a chwilę po tym poczuła ostry wzrok Rona na sobie.
- Mogę wiedzieć, co się tu dzieje? - spytał z wymuszonym spokojem rudy, choć jego oczy ciskały błyskawice, a twarz była purpurowa ze złości. Nikt nie zwrócił na niego uwagi.
- Granger, co do wczorajszej nocy... Tego nie było, dobra? - spytał się Draco Hermiony.
Ron zareagował błyskawicznie. Wyciągnął różdżkę i zaczął celować nią w stronę Malfoya.
- Jaka noc?! To z nim mnie zdradzasz? - wrzeszczał na Hermionę Ron. - Przespałaś się z nim?! Ze Ślizgonem? Z nim?!
- Ron, nie o to chodzi... - Gryfonka próbowała wyjaśnić tę niezręczną sytuację. Przecież tu chodziło tylko o ten sen. O nic innego. Ale to Ron; on zawsze dopisze sobie do zdarzeń własną historię, która nie prawie nigdy nie współgra z prawdą.
- Jak nie tak?! Nie oszukuj mnie! Upokorzyłaś mnie!
- Weasley, weź zamknij ten swój krzywy ryj, bo robisz niepotrzebnie hałas - wtrącił się Draco, który nie miał już cierpliwości do tego człowieka. Drze mordę o nic i nawet nie da sobie nic wytłumaczyć. Ciągle go to zastanawiało, jak Granger może być z takim idiotą.
- A ty, Malfoy, to się lepiej nie wtrącaj! - wydarł się Ron, wymachując wściekle różdżką.
- Kurwa, nie drzyj tak mordy, bo ci to nic nie da. Weź schowaj ten patyk do kieszeni, bo sobie jeszcze krzywdę zrobisz - uśmiechnął się złośliwie.
- Drętwota!Ron wypowiedział formułę zaklęcia. Czerwony strumień światła poleciał w stronę Dracona, a ten, dzięki zdolnościom szukającego, szybko się uchylił.
- Słabo ci to wychodzi - podpuszczał go Ślizgon.
- Malfoy! - syknęła Hermiona półgębkiem, by przestał go prowokować.
- Spokojnie, Granger, panuję nad sytuacją - odparł, prawie nie poruszając ustami. Dziewczyna zobaczyła, jak wyjmuje różdżkę i chowa ją za plecami. Ron był tak marnym czarodziejem, że nawet tego nie spostrzegł.
- No dawaj, pokaż na co cię stać! Chociaż w sumie i tak wszyscy wiedzą, że Granger chodzi z totalnym zerem i nieudacznikiem - zaśmiał się pogardliwie Malfoy.
Hermiona stała obok nich i nie wiedziała, co robić. Z jednej strony wypadało być przy Ronie i go uspokajać lub chociaż się odezwać, by Ślizgon go tak nie nazywał, ale jednak bardziej bała się o Draco, bo wiedziała, że Weasley może być bardzo niepoczytalny. Trzymała różdżkę w pogotowiu, tak na wszelki wypadek. Malfoy wiedział, że po alkoholu, który niedawno wypił nie zostało w organizmie nic. Musiał się teraz przygotować, bo chwila nieuwagi może kosztować go zdrowia, mimo że to był tylko rudy.
Petrificus Totalus! - Ron znowu próbował swoich żałosnych sztuczek.
- Protego!
Expelliarmus!
Incarcerous!
Grube liny oplotły ciało rudego, a on runął na podłogę całym swoim ciężarem. Wił się i szarpał, by wydostać się z sideł, ale na marne. Liny były zbyt mocne. Draco podszedł do niego i ukucnął.
- Mówiłem, żebyś się zamknął - warknął, po czym wstał i odszedł w stronę Hermiony.
- Jesteś zwykłą dziwką - powiedział z nienawiścią w głosie, zwracając się do Gryfonki i splunął na podłogę.
Ślizgon w sekundę znalazł się tuż obok niego i kopnął go w brzuch.
- Malfoy, nie! - krzyknęła szatynka, z trudem powstrzymując łzy, bo słowa Rona ją bardzo zabolały.
- Kopnąłbym cię w jaja, gdybyś je miał - powiedział z pogardą Draco.
Hermiona stała na środku pokoju, a po jej policzkach płynęły łzy, których nie potrafiła, a może nawet nie chciała powstrzymać. Nie wierzyła, że Ron kiedykolwiek wyzwie ją od dziwki. Kochała go, wybaczała mu wszystko, ale tego nigdy nie będzie umiała. Za dużo się nasłuchała. Miała dość, a te słowa ciągle krążyły jej po głowie. Jesteś dziwką...dziwką. Nie potrafiła nawet na niego spojrzeć, bo czuła obrzydzenie. Otarła rękawem twarz, by pozbyć się oznaki słabości. 
Draco nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony cholernie chciał przyłożyć tej imitacji czarodzieja, jednak nie mógł tego zrobić w obecności Granger. Mimo że to jest szlama, to nie potrafił obojętnie przejść obok jego słów. To jest kobieta, a do nich się tak nie mówi. Trzeba być naprawdę skończonym idiotą, by takie słowa wydostały się z ust. Ślizgon doskonale wiedział, że Weasley właśnie stracił dziewczynę. Nie musiał nawet patrzeć na nią, by to pojąć. Nienawiść, jaką darzył tego Gryfona powiększyła się jeszcze bardziej, a myślał, że to już niemożliwe. Wpadł na plan. Skierował różdżkę w jego stronę i cofnął zaklęcie. Zdezorientowany rudzielec patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Nie rób takiej spedalonej miny, tylko wstań i walcz - powiedział Malfoy, a na jego twarzy zakwitł typowy ślizgoński uśmieszek.
Ron dźwignął się powoli na nogi i zatoczył się. Całe ciało miał obolałe i zdrętwiałe od mocnego ucisku lin, a w głowie mu szumiało. Potrzebował chwili, by dojść do siebie. Zrobił kilka głębokich wdechów i przygotował różdżkę. Draco bez żadnego ostrzeżenia rzucił zaklęcie:
- Drętwota!
Weasley nie zdążył się uchylić. Na szczęście strumień białego światła chybił i musnął jedynie jego rude włosy.
Expelliarmus! - krzyknął Gryfon, ale Malfoy szybko odbił zaklęcie.
W pokoju pojawiały się co chwilę promienie w różnych barwach, jednak żaden z nich nie dotknął przeciwnika. Świsty niektórych z zaklęć były tak głośne, że Hermionę powoli zaczynała boleć głowa. Zastanawiała się, czy przypadkiem ich dormitorium nie jest zabezpieczone przed hałasem. Pewnie tak, bo na pewno by się już ktoś zjawił, wezwanymi tymi hukami. Odsunęła się na bezpieczną odległość i jak tylko chciała się wtrącić, to akurat następował wybuch dwóch wpadających na siebie zaklęć lub głośne głosy mężczyzn mówiły, by się zamknęła. Była zdenerwowana na nich. Nie mogła nawet wyjść z pomieszczenia i wezwać kogoś, bo wiązka świateł krążyła ciągle po sypialni.
- Przestańcie już! - krzyknęła, łudząc się, że ją posłuchają. Nawet nie zwrócili na nią uwagi. 
Kolejne zaklęcia pomknęły do swoich przeciwników. Twarze rywalizujących ze sobą uczniów przybrały bardzo złowrogi wyraz. Ron od dawna był już purpurowy ze złości i przemęczenia, bo ciągle musiał uchylać się przed strumieniami świateł, które Draco zawzięcie posyłał. Malfoy był bardzo skupiony i nie okazywał jakichkolwiek emocji.
- Crucio! - wrzasnął Weasley, a wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. 
Hermiona krzyknęła przerażona ''nie!'' i podbiegła w stronę Ślizgona. Nie miała pojęcia, czemu akurat to zrobiła, czemu chciała pomóc jemu. Odepchnęła go i przyjęła na siebie czerwoną falę paraliżującej energii. Upadła na podłogę i zwijała się z bólu, a z jej gardła wydobywały się nieludzkie okrzyki cierpienia. 
- Hermiona! - krzyknął Weasley i opuścił różdżkę. Patrzył na nią z otwartymi ustami i nie wiedział, co zrobić. 
Draco wypowiedział pod adresem Gryfona wiązkę przekleństw i uklęknął przy niej. Wiedział, że nie można osłabić jej katuszy; panika jest tutaj zbędna. Jednak zaklęcie nie było przetrzymywane na jej osobie, więc szatynka powoli odczuwała coraz mniejszy ból.
- Granger, ty idiotko - szepnął, kręcąc głową. - Przecież bym sobie z nim poradził, wiedziałaś o tym. Po co to zrobiłaś...
Dziewczyna przestała już krzyczeć. Zaklęcie było tak silne, że straciła przytomność. Draco przywołał ręcznik z łazienki i otarł jej czoło z potu. Teraz nie bawił się w żadne podziały na arystokratę i szlamę. Jeśli nie zaprowadzi jej do Skrzydła Szpitalnego może później zbyt odczuć skutki Cruciatusa. Wiedział, że na Weasleya nie można liczyć, więc wziął nieprzytomną szatynkę na ręce. Gdy przechodził obok sparaliżowanego sytuacją Gryfona, rzekł tylko:
- Skończysz marnie. Uwierz mi, że tego dopilnuję.
Mijał korytarze, ale nie dostrzegł nigdzie żadnej żywej duszy. Portrety szeptały między sobą, widząc taki widok. Cóż to było za zdziwienie, gdy zobaczyli, że Ślizgon niesie na rękach dziewczynę z odwiecznie rywalizującego domu. Wreszcie dotarł do Skrzydła Szpitalnego. Otworzył wiecznie skrzypiące drzwi i wszedł do pomieszczenia. Ze swojego pokoju wypadła pani Pomfrey i spostrzegła Dracona.
- Co jej się stało? - podeszła zatroskana. Malfoy nie odpowiedział, tylko położył ją na pobliskim wolnym łóżku.
- Klątwa Cruciatus - odparł tylko i usiadł na krześle, które znajdowało się obok posłania Gryfonki.
- Ale jak to? Gdzie się stało? Jak? - wypytywała Poppy.
- Opowiem wszystko, jak dyrektor też tu będzie.
Pielęgniarka wyczarowała patronusa i przywołała zaklęciem potrzebne eliksiry. Po chwili w sali pojawił się Dumbledore wraz z profesor McGonagall. Draco kiwnął im głową i powrócił do swojego zajęcia, które polegało na wpatrywaniu się w wskazówki zegara, który cicho tykał w kącie sali.
- Na Merlina! Jak to się stało, Draconie? - spytał dyrektor Hogwartu.
Malfoy wziął głęboki oddech. Cały alkohol, który był w jego żyłach przed pojawieniem się w sypialni Granger gdzieś wyparował, więc mógł mówić całkowicie trzeźwo i wyraźnie przede wszystkim. Opowiedział wszystko ze szczegółami, nie pozostawił na Gryfonie suchej nitki. Nikt mu nie przerwał, każdy słuchał go w niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Kto by pomyślał, że Ron Weasley dopuści się kiedykolwiek takiego czynu. Doskonale wiedział przecież, jakie skutki grożą przez użycie Niewybaczalnych Zaklęć. Gdy skończył mówić, Dumbledore zabrał głos:
- No cóż, pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że panna Granger nie odczuje zbytnio tej klątwy. Karę dla pana Weasleya pozostawiam tobie, Minewro - skinął na stojącą obok niego kobietę. - Jednak myślę, że z zawiadomieniem Ministerstwa poczekamy do ocknięcia się Hermiony. To ona powinna zdecydować, co z nim zrobić.
Dyrektor uśmiechnął się smutnie i wyszedł. Profesor McGonagall została w środku i z bólem w oczach patrzyła na swoją podopieczną. Wiedziała, jakie cierpienie musiała przeżyć. Mimo że dziewczyna była silna, to i tak się martwiła. Nie okazała tego, oczywiście, to nie było w jej stylu. Draco poczekał, aż pani Pomfrey zaopiekuje się Granger. Przyglądał się, jak podaje jej eliksiry, które miały różne odcienie - od żółtego do niebieskiego, jak wypowiada zaklęcia, których on nie znał. Wątpił nawet, że są w ich języku. Nie sądził, że potrzebna będzie aż taka opieka. Gdy pielęgniarka skończyła i skierowała się w stronę swojego gabinetu, Malfoy wstał.
- Dziękuję - powiedziała cicho profesor, gdy ją mijał. Draco tylko kiwnął sztywno głową i wyszedł.


__________________________________________________
Taki niespodziewany rozdział, wiem o tym. 
Może nie jest doskonały, ale mi się nawet podoba.
Nie, nie wróciłam na stałe. Nawet nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się wrócić na stałe. 
Piszę rozdział w wolnych chwilach i jakoś wyszło. 
Mam nadzieję, że się Wam chociaż trochę spodoba.
Wszelkie uwagi, co do rozdziału, jakieś błędy czy cokolwiek innego - piszcie w komentarzach.
Hm, zróbmy tak. Bloga nie zawieszam. Jednak będę dodawała rozdziały w różnych odstępach czasu - mogą to być 3 tygodnie lub nawet dwa miesiące. To wszystko zależy od mojego czasu.
Mam nadzieję, że ktoś ze mną zostanie.

Do napisania,
Avada.

wtorek, 28 stycznia 2014

[04.] Zostań.

"Nigdzie nie jesteśmy bardziej samotni,
niż leżąc w łóżku, z naszymi tajemnicami
 i wewnętrznym głosem."


Obserwowała, jak kawałek jej pergaminu unosi się w powietrze. Lekki jak piórko pofrunął na sam koniec sali. Westchnęła zrezygnowana, ponieważ wiedziała, że ciężko będzie jej się skupić siedząc w ostatnim rzędzie. Wlekąc swoją torbę po podłodze z ogromną niechęcią skierowała się ku ławce, w której musiała siedzieć przez najbliższe kilka miesięcy. Klapnęła na krzesło i wzrokiem zaczęła szukać swoich przyjaciół.
Pomachała do Harry'ego, który siedział już z Ginny. Ale szczęściarze! Przynajmniej nie będą musieli się rozdzielać albo, co gorsze, przebywać w jednej ławce ze Ślizgonem. Fuj! Skrzywiła się na samą myśl o takich katuszach. Ponownie spojrzała na papużki-nierozłączki i rozczuliła się na ich widok. Brunet delikatnie odgarnął kosmyk włosów swojej dziewczynie, który ciągle wpadał jej do oczu. Zrobił to tak subtelnie, że na policzkach Ginny pojawiły się dwie ogromne, szkarłatne plamy.
Oderwała od nich wzrok i zaczęła szukać Rona. Jemu również trafiło się całkiem dobre towarzystwo. Dobre dla niego. Kto siedział obok Weasleya? Lavender we własnej osobie, która paplała coś bez sensu, gestykulując żywo rękoma. Ron albo tak dobrze udawał albo naprawdę go to interesowało. Hermiona obstawiała tę pierwszą opcję, ponieważ z własnego doświadczenia wiedziała, że rudzielec bardzo rzadko słucha, gdy się do niego mówi.
Po chwili usłyszała cichy dźwięk. Na drugim końcu ławki wylądował kawałek pergaminu. Niestety spadł odwrócony tak, że imię jej towarzysza było na drugiej stronie. Jedyne, co mogła dostrzec to przebijający przez kartkę zielony tusz. Domyśliła się, że może być to Ślizgon. No bo który Gryfon pisałby szmaragdowym odcieniem? Wpatrując się w skrawek pożółkłego papieru próbowała dostrzec chociażby inicjały. Czyżby to była litera N? Nie, chyba bardziej U lub M. A ta druga jest podobna do O albo D. Mrużyła oczy tak bardzo, że prawie je zamknęła.
- Aż tak podoba ci się moje pismo, Granger?
Szatynka szybko odwróciła głowę i zobaczyła Malfoya we własnej osobie, który rzucił swoją torbę obok ławki i nonszalancko usiadł na krześle obok niej.
- Co ty tu robisz? - syknęła.
- Siedzę. Na oczy ci poszło? - posłał jej kpiący uśmiech.
O, Merlinie! Jak ona go nienawidziła. Wstała, chcąc poprosić profesora o zmianę partnera.
- To nie pomoże, Granger - powiedział, jakby czytając jej w myślach. - Już się pytałem. Jesteśmy na siebie skazani. - prychnął na koniec.
Chyba pierwszy raz się z nim zgadzała. Doskonale wiedziała, jak będzie wyglądał ten rok, jeśli zostanie z Malfoyem w parze. Wieczne oszczerstwa, docinki, kompromitacje. Nie chciała tego i on też nie.
Usiadła z powrotem na swoim miejscu i skierowała swój wzrok na pulpit, przy którym stał profesor. Postanowiła zignorować Dracona całkowicie. Niech sobie siedzi, niech się puszy jak paw. Ją to nie interesuje.
Pierwszy dzień nauki minął jak z bicza strzelił. Zmęczona szatynka powlokła się do dormitorium na czwartym piętrze. Wypowiedziała hasło, a Krzyk puścił jej oczko i rozpłynął się, ukazując wejście. Hermiona zachichotała cichutko i weszła do środka. Słońce mocno ogrzewało mury zamku, więc w środku było ciepło i przyjemnie. Ściągnęła mundurek i poluzowała krawat.
Usiadła wygodnie na śnieżnobiałym fotelu i przerzuciła nogi przez poręcz fotela. Jej współlokatora jeszcze nie było, więc mogła się nacieszyć ciszą, przepełniającą pomieszczenia. Wyczerpana natłokiem wiedzy i emocji zamknęła oczy. Przypomniała sobie pierwszą lekcję. Zaklęcia. Nie było aż tak źle, jak jej się wydawało. Malfoy mało się odzywał, praktycznie wcale, za to często ją przedrzeźniał, gdy zgłaszała się do odpowiedzi, wywołując przy tym ciche śmiechy ze strony Ślizgonów. Prychała cicho, wywołując jeszcze większy kpiący uśmiech na twarzy Dracona. W porównaniu z tym, co działo się w poprzednich lata było lepiej. Nie wyzywał jej, nie obrażał. Te dziecinne zabawy nie robiły na niej wrażenia. To było żałosne.
Na transmutacji profesor McGonagall dała im wyraźnie do zrozumienia, że w tym roku muszą postawić na naukę, jeśli chcą zdać egzaminy. Dla niej to nic nowego. Zawsze się uczyła. Musiała nieskromnie przyznać, że całkiem dobrze jej to wychodziło. Była nawet porównywana do legendarnej Roweny Ravenclaw! To przecież musiało coś znaczyć.
Na eliksirach Snape przez całe dwie godziny wałkował to, jak ważne są OWTMy, jakby nie wiedzieli. To znaczy, Hermiona wiedziała. Wątpiła, że Malfoy albo taki Goyle zdają sobie sprawę, że zdanie dobrze tych egzaminów jest podstawą dostania dobrej pracy. Prychnęła cicho. Przecież ta tleniona fretka nie musi zdać nawet egzaminów. Złoto jego ojca wszystko załatwi.
Chwyciła różdżkę, którą położyła na stoliku i machnęła nią. Do salonu wdarło się przez otwarte okno ciepłe powietrze i wypełniło całe pomieszczenie. Jej kasztanowe pukle przyjemnie łaskotały ją po szyi. Hermiona ułożyła się wygodniej na fotelu i ziewnęła przeciągle. Powoli zatracała się w krainie snu, gdy nagle usłyszała huk. Gwałtownie otworzyła oczy i automatycznie chwyciła różdżkę.
- Kurwa, Blaise, uważaj jak chodzisz - warknął Draco.
- Łatwo ci powiedzieć - odparł Zabini - ale to nie ty wypiłeś tyle, co ja.
- Wypiliśmy tyle samo, idioto.
Dwójka Ślizgonów weszła lekko chwiejnym krokiem do salonu, a wraz nimi smród alkoholu. Szatynka ciężko westchnęła. Cholerni alkoholicy. Był dopiero pierwszy dzień szkoły, a oni już muszą pić.
- O, Granger - powiedział zaskoczony Malfoy - co ty tu robisz?
- Mieszkam? - odparła sarkastycznie Hermiona.
- Ej, stary... Od kiedy Granger mieszka u nas w dormitorium? - spytał półgębkiem czarnoskóry. To znaczy, półgębkiem w jego wydaniu, a było to na tyle głośno, że Hermiona wszystko słyszała.
- Nie mam pojęcia - Draco pokręcił ze zdumieniem głową.
- Ale się schlaliście - westchnęła szatynka.
- I do tego nas obraża - po raz kolejny niby ciche słowa Blaise'a dotarły do uszu Gryfonki.
Hermiona spojrzała na nich rozbawiona. Co też alkohol robi z człowiekiem. Ślizgoni ciągle stali w tym samym miejscu. To znaczy, próbowali ustać na dwóch nogach, co w miarę dobrze im wychodziło. Jak na razie. 
- Rozejrzyj się, Malfoy - westchnęła Hermiona. - Czy to ci przypomina wasze dormitorium w lochach czy może jednak nasze wspólne - tu skrzywiła się na te słowa - mieszkanie, które otrzymaliśmy od dyrektora?
Draco rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po salonie. Po chwili na jego twarzy pojawił się wyraz pewnego zrozumienia, które skwitował wypuszczeniem powietrza z policzków.
- Słuchaj, Blaise. Pomyliliśmy piętra - powiedział Malfoy z uśmiechem na ustach.
- Wiedziałem, że nie idziemy w tę stronę. Zawsze schodziliśmy w dół. Myślałem, że to inna trasa.
Przywódca Ślizgonów chwiejnym krokiem podszedł do sofy i usiadł na niej z wyrazem błogiej ulgi.
- Siadaj, stary. Napijemy się jeszcze - rzekł Malfoy, przywołując butelkę mocnego trunku wraz z dwoma szklankami.
Rozochocony Zabini chciał szybko dołączyć do swojego przyjaciela, co skończyło się bolesnym upadkiem na podłogę. Draco wybuchnął głośnym śmiechem, a Hermiona uśmiechnęła się pobłażliwie. Blaise próbował wstać z marnym skutkiem.
- Pomógł byś mi - burknął, próbując zatuszować śmiech. Dla niego również ta sytuacja była komiczna.
- Nie chce mi się - odparł Malfoy, nalewając bursztynowego płynu do kryształowych szklanek. Upił łyk z jednej z nich. - Wstawaj, ofiaro, nie pożałujesz.
Jakimś cudem, sam potem nawet nie wiedział jakim, wstał i przytrzymując się stolika usiadł obok swojego kompana.
- Miałeś rację - westchnął czarnoskóry, rozkoszując się smakiem wysokoprocentowego trunku.
Hermiona wciąż stała tuż obok fotela z różdżką w ręku. Zastanawiała się, co ma zrobić. Miała do wyboru dwie opcje. Iść do Pokoju Wspólnego Gryfonów i zapewne pokłócić się z Ronem, bo nie wytrzymywała już tej chorej sytuacji lub zostać tutaj, zamknąć się w pokoju i spokojnie poczytać. Jak można było się domyślić, szatynka wybrała tę drugą opcję.
Ruszyła więc do swojej sypialni, gdy w połowie drogi zatrzymał ją głos Blaise'a:
- Gdzie idziesz, Granger? Nie napijesz się z nami?
Hermiona powoli odwróciła się w ich stronę i zmarszczyła nos.
- Czy dwójka Ślizgonów proponuje właśnie znienawidzonej Gryfonce wspólne spędzenie popołudnia czy może się jednak się przesłyszałam?
- Mnie do tego nie mieszaj - Malfoy uniósł ręce do góry, na co Zabini przewrócił oczami.
- Więc tylko jeden Ślizgon proponuje ci drinka. Skusisz się? - uśmiechnął się. Tak, tak. Uśmiechnął.
Hermiona spojrzała na niego podejrzliwie. Mógł być to kolejny spisek, który miałby na celu ośmieszenie jej, choć wydawało się jej się to niezbyt realne, gdy widziała, jak bardzo pijani są. Wiedząc, że wywoła tym kolejną awanturę z Ronem, zgodziła się. Uczniowie Domu Węża byli na tyle schlani, że jutro nic nie będą pamiętać, a ona przynajmniej nie spędzi reszty tego dnia w samotności. Zabini przywołał dla niej szklankę i po chwili podał ją Hermionie wypełnioną do połowy bursztynowym płynem. Szatynka podziękowała i usiadła na fotelu, który zajęła jeszcze przed ich przybyciem, odkładając różdżkę na stolik.
Trunek wypalał jej przełyk, mimo to nie skrzywiła się. Musiała zachować fason. Zastanawiała się, jak oni mogą to pić. Do tego litrami. Draco spoglądał na nią co jakiś czas, jakby sprawdzał, czy jej smakuje, czy daje radę to pić.
- Co? - burknęła, nie wytrzymując już kolejnego spojrzenia.
- Nic, nic - odpowiedział tylko i upił ostatni łyk trzeciej już szklanki trunku.
Zapadła cisza. Szatynka wiedziała, że tak będzie. O czym ona może porozmawiać ze Ślizgonami? O quidditchu? Tak, oczywiście. Na pewno z nimi o tym pogada. Ona nawet nie umie latać na miotle, a co dopiero o tym rozmawiać. Westchnęła bezgłośnie. Pomyślała, że dopije drinka i wróci do swojej sypialni. Jak pomyślała, tak też zrobiła. Już miała się pożegnać, gdy przypomniała sobie, że są to Ślizgoni. Podłe dupki, którzy nie okazali by jej takich neutralnych stosunków, gdyby nie byli upici.
Zamknęła się w sypialni, po czym oparła się plecami o ścianę. Zjechała po niej powoli, siadając na podłodze. Nigdy więcej. Nigdy więcej takich sytuacji. Przecież to niestosowne. Ba, nawet niedorzeczne! Od wieków te dwa domy rywalizują między sobą, a ona pije z nimi drinki. Nigdy więcej...


***

Stała w tak dobrze znanym jej salonie. Z rozczuleniem spojrzała na wszystkie fotografie, które stały lub wisiały w ramkach. Jej postać z powrotem wróciła na zdjęcia. Osoby nie poruszały się. To oczywiste, ponieważ były to mugolskie fotografie. Mimo to miały w sobie magię. Wydawałoby się, że to za sprawą szatynki, która na każdym zdjęciu emanowała szczęściem i ciepłem, a jej oczy były pełne wesołych ogników, które można było zauważyć na co dzień. Jej rodzice siedzieli w salonie, oglądając popołudniowe wiadomości. Hermiona powoli podeszła do nich, ciesząc się ich widokiem. Do niedawna nie była pewna, czy ich w ogóle jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Nagle usłyszała charakterystyczny dźwięk przy aportacji. Odwróciła się szybko i spostrzegła zakapturzoną postać w masce. Śmierciożerca. Chciała wyciągnąć różdżkę z kieszeni i przerażona spostrzegła, że jej tam nie ma. Nie miała ich czym obronić. Nie mogła go powstrzymać. Jej rodzice odwrócili się w stronę dźwięku i zobaczyli obcego człowieka, który stoi w ich salonie. Stali wystraszeni, a Philip objął swoją żonę ramieniem. Hermiona pobiegła do nich i stanęła na przeciwko. Nie zauważyli jej. Chciała ich przytulić. Jej ręce przeszły przez ich ciało. Nie wiedziała, co się dzieje. Nie mogła ich dotknąć, nic nie mogła zrobić. Czarodziej zrzucił kaptur z głowy i ściągnął maskę, po czym ukazała im się twarz. Ta twarz. Hermionie zrobiło się słabo. Dlaczego on? Dlaczego nie ktoś inny? Co się tu, do cholery, dzieje? Blada twarz po raz kolejny nie wyrażała żadnych uczuć. Przybrał tę maskę obojętności, która tak dobrze mu wychodziła. Jakby był z kamienia; z białego marmuru.
Draco wycelował różdżkę w jej stronę, a raczej w jej rodziców. Ona była niewidzialna. Państwa Granger sparaliżowało ze strachu. Nie wiedzieli co zrobić. Ten mężczyzna miał różdżkę, a dobrze wiedzieli, że z nią nie mają szans. Nie uciekali. Nie miało to sensu. Czarodziej dogonił, by ich w mgnieniu oka. Wiedzieli, że to są ich ostatnie chwile na tym świecie. Spojrzeli na fotografie, na ich dorosłą córkę, którą tak kochali, która była tutaj z nimi, choć o tym nie wiedzieli. Po chwili utkwili wzrok w swoich oczach. To miało być takie nieme ''żegnaj, kocham cię''. Rozumieli się przecież bez słów.
Draco wypowiedział formułę śmiertelnego zaklęcia, a strumień zielonego światła pomknął w ich stronę. Przeleciał przez szatynkę i ugodził jej rodziców. Padli martwi na ziemię, wciąż się przytulając. Malfoy uśmiechnął się kpiąco i deportował z charakterystycznym, głośnym trzaskiem. Hermiona padła przy nich na kolana, a z jej oczu poleciały łzy. Słone krople rozbijały się o podłogę i znikały. Nie tworzyły kałuży na panelach, ponieważ była tylko duchem, jakby znajdowała się w czyimś wspomnieniu. Popatrzyła na rodziców, a jej ciałem wstrząsnął kolejny szloch. To przecież nie możliwe. To nie może być prawda! Krzyczała, przeklinała Malfoya wszystkimi wyzwiskami, jakie znała. Nie pomogło. Jej rodzice nadal leżeli, patrząc pustym wzrokiem na sufit. Nawet nie mogła zamknąć im powiek. Nic nie mogła zrobić. Czuła, jak jej serce rozpada się na milion kawałków. Jak nie czuje nic oprócz cierpienia. Przesiąknęły już jej czerwony sweterek, a ona nadal nie potrafiła powstrzymać łez.
Obudziła się w pozycji siedzącej. Rozejrzała się wystraszona. Znajdowała się w swoim dormitorium na czwartym piętrze. Poczuła ulgę i wypuściła powietrze z policzków. Mimo to na jej twarzy pojawiły się łzy. Słone krople spadały na jej piżamę, na kołdrę, a ona nie potrafiła ich powstrzymać, mimo że wiedziała, że to był tylko zły sen. Nagle drzwi się otworzyły z hukiem i pojawił się w nich półnagi Malfoy.
- Co się, kurwa, dzieje?! - krzyknął oburzony. Włosy miał w nieładzie, co oznaczało, że z łóżka od razu przyszedł do niej.
- A co się ma dziać? - spytała słabym głosem szatynka, ocierając sobie twarz skrawkiem pościeli.
- Darłaś się na całe dormitorium! - opuścił różdżkę i wszedł do pokoju.
- Nic mi nie jest - mruknęła, podciągając kołdrę pod samą brodę.
Draco podszedł do niej i przyjrzał się jej twarzy, którą oświetlał mglisty księżyc. Zobaczył napuchnięte oczy i czerwony nos. W takim stanie widział często matkę, gdy pokłóciła się z ojcem, gdy sprawił jej ból psychiczny, a co gorsze - fizyczny również. Zawsze ją pocieszał. Siadał obok niej, przytulał ją i czekał aż się wypłacze. Mimo swojej skorupy okazywał zawsze okazywał uczucia swojej matce. To ona zawsze się sprzeciwiała, gdy był młodszy, a ojciec uczył go złowrogich zaklęć, wpajał, że szlamy są nic nie warte, a śmierciożercy to jedyny ''zawód'', którzy przystoi osobie z takiej rodziny. Granger płakała. Nawet teraz, gdy stał obok niej. Nie potrafił zrobić to, co z matką. Nie mógł jej przytulić. Nie potrafił przełamać tej bariery. No bo jakby to wyglądało, jakby objął ramieniem szlamę? To nie przystoi arystokracie. W końcu przemógł się i usiadł na łóżku. Kosztowało go to bardzo dużo, ale widząc w jakim stanie jest szatynka, nie potrafił po prostu wyjść. Za bardzo mu to przypominało sytuacje z jego przeszłości.
- Ekhem... Granger - zaczął, nie chcąc powiedzieć czegoś głupiego w stylu ''ej, chodź się przytul'', bo to po pierwsze było nie na miejscu, patrząc na ich nienawiść, a po drugie szatynka mogła doznać głębokiego szoku - coś się stało?
Po chwili sens słów dotarł do niego i uderzył się ręką w czoło. Przecież jakby się nic nie stało, to by nie płakała. Westchnął i pokręcił głową, komentując tym swoją inteligencję. Hermiona pokręciła przecząco głową i wytarłszy ponownie łzy, skierowała swój wzrok na księżyc, który dobrze było widać przez okno. Nie chciała mu mówić. Nie mogła. Przecież to on występował w tym śnie w roli głównej. To on zabił jej rodziców. Kolejne słone łzy wyżłobiły na policzku drogę na pozostałych. Wiedziała, że to był koszmar. Wiedziała, ale wciąż miała w głowie obraz jej rodziców, którzy leżeli na panelach w salonie bez życia. Ich twarze nie wyrażały nic. Pustka. To było straszne.
- Przecież widzę - ściszył głos, przysuwając się ciut bliżej. Nie chciał jej speszyć. Nawet nie wiedział, co zrobić. Po prostu tam siedział, patrząc się na nią co jakiś czas. Nie mógł nic zrobić. Nie powinien tu zostać.
- Nic mi nie jest - powtórzyła dobitnie Hermiona po kilku minutach ciszy, a na potwierdzenie słów pokręciła przecząco głową.
Malfoy się zdenerwował. Przyszedł do niej w środku nocy, chce jej pomóc, a ona ma go gdzieś. Po raz ostatni zachowuje się tak neutralnie w stosunku do niej. To i tak nie ma sensu. Przecież to szlama. "Draco, kurwa, co ty robisz?!", zganił się w myślach. ''Po co ty w ogóle chcesz jej pomóc? Uderzyłeś się w głowę, idioto? To pewnie przez alkohol. Za dużo wypiłem.'' Prychnął cicho pod nosem. Wstał i ruszył do wyjścia. Gdy był już w drzwiach, zatrzymał go ledwo słyszalny szept:
- Zostań.


_____________________________________________
Wróciłam! Tak, tak, wiem. Dużo czasu minęło od ostatniego rozdziału.
Przepraszam. Mam nadzieję, że nie będę musiała go ponownie zawieszać.
Myślę, że jakoś się spodoba. Oby.
Ach, zapomniałabym. Rozdziały nie będą pojawiać się często. Może raz na miesiąc, może rzadziej.
Mam za dużo obowiązków i nie będę miała dużo czasu na pisanie.
Komentujcie, proszę. To bardzo motywuje i rozdział wtedy pisany jest szybciej. C:

Obserwatorzy